W takim otoczeniu młody Józef spędzał swoje dziecięce lata. Stopniowo wchodził w realizację ewangelicznego ideału opartego na miłości i poświęceniu, który pozwala człowiekowi nawiązać bardziej bezpośredni kontakt z Bogiem.
Kiedy miał siedem lat, pewnej niedzieli grupka chłopców została poproszona o zadzwonienie kościelnym dzwonem. Jego ojciec przyrodni, który teraz był proboszczem, patrzył na niego z czułością. Przywołał go od dzwoniących chłopców: „Józiu, czas na Ziah el-Adra (nabożeństwo do Matki Bożej). Chodźmy, przygotujmy się do niego wspólnie.”
Chłopiec wszedł do kościoła, przeżegnał się wodą święconą, przyklęknął przed Najświętszym Sakramentem i poszedł do zakrystii aby przygotować trybularz (kadzielnicę). Tak był pochłonięty przygotowaniem do ceremonii, machając pojemnikiem z węglem, że iskry zaczęły lecieć na kapłana. Na uwagę, aby bardziej uważał, odpowiedział że przecież robi to dla uczczenia Matki Bożej.
Po skończonym nabożeństwie, Józef poustawiał sprzęty liturgiczne na swoim miejscu w zakrystii i po kryjomu wrzucił parę ziaren kadzidła do kieszeni „sherwal”, swoich luźnych spodni. Później zobaczymy po co mu to było. Nie jest trudno wyobrazić sobie jaki typ wychowania może otrzymać syn kapłana. Józef był w pobliżu swego przyrodniego ojca, służąc mu do Mszy Świętej, uczestnicząc w nowennach, Błogosławieństwach Inwokacjach i innych nabożeństwach.
TO JAKIES JAJA? CZY TO NA POWAZNIE?
Na tyle poważnie, na ile może poważni mogą być ludzie, z których jedno od jedenastu miesięcy żyje z zdiagnozowanym rakiem trzustki. Więcej o chorobie znajdziesz choćby w Wikipedii czy na forach. Czy żartowałbyś w takiej sytuacji?